Z uwagi na wietrzną pogodę wybór trasy jedyny słuszny, czyli przez lasy, a skoro przez lasy to może w końcu do Cekcyna? Dobrze znaną mi już trasą, gładkimi (w większości) asfaltami do Osia. Po drodze zauważyłem, że droga z Różanny do Gruczna dostanie nową nawierzchnie - dla szosowców świetna wiadomość.
Szkoda, że w lesie - po piachu szosówą? Nieee tym razem ... odpuszczam i jadę dalej.
Wybór trasy leśnej okazuje się działać, od Osia przez Tleń aż do Cekcyna jedzie się całkiem przyjemnie utrzymując w okolicy 30km/h, czasami jednak trochę zawiewa, że muszę położyć się na łokciach na kierownicy aby utrzymać prędkość. Wjazd do Cekcyna pozbawiony jest już leśnej osłony, co od razu skutkuje spadkiem prędkości do około 22-24km/h wieje w ryj niesamowicie, na szczęście po wyjeździe z Cekcyna będę miał ten wiatr z boku.
Nie jedną imprezę organizowałem, więc wjeżdżam ;-)
Jest ścieżka spacerową przy jeziorze ...
... i scena.
Widok na jezioro.
Z Cekcyna przez Bysław i dalej przez Lubiewo do Janiej Góry odcinkiem, którym prowadzi rowerowy szlak Brdy, fajny kawałek przez lasy. Bardzo lubię jeździć lasami z dwóch powodów, pierwszy to osłona od wiatru, drugi że za każdym zakrętem droga wygląda inaczej. Na krzyżówce w okolicach Małe Łąkie przechodzi ulewa, chowam się pod drzewem na jakieś 15min. Momentalnie temp. spada o dobre 3-4 stopnie w dół, do tego zrywa się porywisty wiatr. Deszcz ustaje więc ruszam dalej, w Serocku już sucho, padało tylko w wąskim pasie w którym akurat się znalazłem.
Ostatnie terenowe fascynacje spowodowały pewny głód w asfaltowym łykaniu km-ów, a czymże lepiej połykać km-y jak nie Specem. Wyjazd na trasę od razu po pracy o16:00 powrót równo ze zmierzchem. Za Gawrońcem niespodzianka w postaci zamkniętego wiaduktu, na szczęście mimo blokad i hałdy ziemi dało się obejść i przejechać. Chyba coś spadło z wiaduktu wyłamując barierki.
Do tej pory każdego roku wiosną odwiedzałem Toruń, a następnie Chełmno. Tego roku zima trwała długo, już prawie maj, a ja ciągle nie miałem odwiedzonych swoich koronnych wiosennych celów. Dlaczego nie zrobić obu za jednym razem? Szczególnie, że prognoza byłą na ponad 20oC.
Najpierw dobrze znaną mi trasą do Chełmna - jedna z moich ulubionych.
Między Chełmnem a Toruniem męczył mnie na otwartych przestrzeniach wiatr. Po wyjeździe z Torunia klasyczny w-morde-wind, na szczęście większość trasy wiedzie lasem, który dawał znaczną ulgę. Kończąc sikstop przed Złą Wsią śmignął mi biker na góralu, doszedłem go po paru km i w jego cieniu dojechałem do Bydgoszczy. Muszę przyznać, że dobre miał tempo i ogólnie gość kawał byka dzielnie walczył z wiatrem. Ja mając w nogach przeszło 120km już zamulałem. W Fordonie spotkanie z rodziną obiad, później dziewczyny jeszcze na szybką wizytę u koleżanki żonsi, a ja do domu na upragniony prysznic i Leszka ;-)
Muszę przyznać, że w końcu się trochę najeździłem i trochę ujechałem :D
GPS odpaliłem dopiero w Myślu a wyłączyłęm w Fordonie, więc ślad niepełny.
Na spotkanie absolwenckie mojego roku wybrałem się czymże innym jak nie rowerem. Trasa praktycznie w całości w sąsiedztwie Noteci fajne krajobrazy i dobre drogi o spokojnym ruchu. Trochę gorzej z pogodą czołowy wiatr na przemian z deszczem uprzykrzały mi trasę.
Niemal identyczny wyjazd jak w zeszłym roku. Rano pakuję się do pociągu relacji Bydgoszcz Zachód - Piła Główna. Miłe zaskoczenie, że pojawiły się wieszaki rowerowe i tym razem po powieszeniu roweru mogłem wygodnie usiąść w przedziale obok.
Wysiadam w Pile na dworcu i czeka mnie tor przeszkód przez tunele podziemne aby wyjść do miasta. Po przetarganiu roweru po schodach chwilę przygotowuję się do jazdy i ruszam w trasę. Prognoza pogody niestety nie jest zbyt optymistyczna, bo na całej trasie spodziewany jest zachodni wiatr około 18km/h, czyli non-stop w w-mordę-wind. Trasą dobrze mi znana z zeszłego roku, więc spodziewam się serii podjazdów tuż za Piłą, chyba dzięki temu, że wiedziałem co mnie czeka poszło znacznie lepiej niż w zeszłym roku. Im wyżej tym coraz bardziej daje się we znaki wiatr spowalniając mnie do 16-18km/h. Po minięciu Gostomii zaczyna się leśny odcinek tutaj wiatr już tak nie hula jak na otwartych polach jednak cały czas prędkość jaką utrzymuję to niewiele ponad 20km/h. Mijam Tuczno i zjeżdżam na lokalne drogi kierując się w kierunku otuliny Drawieńśkiego Parku Narodowego. Mijam kolejne wsie gdzie czas jakby się zatrzymał, za Jeziorkami wjeżdżam na urokliwy leśny odcinek o zaskakująco dobrej nawierzchni i w locie cykam fotę.
Dojeżdżam do Krępy Krajeńskiej i tutaj na jakieś 8km kończy się asfalt, a zaczyna leśny szutrowy odcinek. Jak na leśną drogę jest wyjątkowo szeroka na tyle, że mogą minąć się dwa auta. Nawierzchnia utwardzona, więc spokojnie trzymam 20km/h klucząc między wszechobecnymi kałużami. Po prawej i lewej stronie co chwilę miejsca postojowe dla amatorów owoców runa leśnego, których i dzisiaj nie brakuje. Mijam leśniczówkę w Nowej Korytnicy, przy której funkcjonuje pole campingowe. Przepływająca w sąsiedztwie rzeka Korytnica przyciąga tutaj miłośników spływów kajakowych. Korytnica wpada w okolicach Bogdanki do Drawy, a cały ten rejon słynie ze świetnych warunków dla spływów kajakowych. Przed Niemieńskiem robię półgodzinny postój na posiłek, makaron z twarogiem i banan na deser.
Ruszam dalej i po chwili czuję jak tylne koło dobija do obręczy – złapałem gumę. Pierwszy raz przydarza mi się to na dłuższym wyjeździe. Zmieniam dętkę i po 15 min jadę dalej.
Wyjeżdżam z lasu na otwarte przestrzenie, gdzie wiatr skutecznie przypomina o sobie. Kręcę dalej przez Drawno w kierunku Choszczna, na tym odcinku parę większych podjazdów wyciska ze mnie ostatnie siły dobrze, że od Drawna jadę w osłonie lasu, który umniejsza działanie dokuczliwego wiatru. Jadę dalej, mijam Choszczno, Piasecznik i wjeżdżam na najgorszy fragment trasy o asfalcie w fatalnym stanie. Trzęsie tak mocno, że z przyjemnością wspominam szutrowy leśny odcinek sprzed około 30 km. Pojawia się ból głowy, którego przyczyny znowu nie potrafię zidentyfikować. W Witkowie dookoła pola i otwarte tereny gdzie wiatr dudni na całego ostatnie kilkanaście km jadę w istnych męczarniach katując się do granic wytrzymałości. Podjazd na wiadukt nad drogą S10 na wjeździe do Stargardu pokonuję na młynku z prędkością pieszego. Jeszcze kilka km i będę w na miejscu, w mieście dojeżdżam do ulubionej lodziarni przy al. Żołnierza gdzie serwują najlepsze lody włoskie. Posilam się dużym śmietankowym i spacerowym tempem docieram do celu ujechany na maxa.
Powrót do Bydgoszczy, czyli odwrotnie jak w dzień pierwszy. Wyjeżdżam o 9.00 rano, aby dotrzeć do Piły na ostatni pociąg do Bydgoszczy. Trasę pokonuję w taki sam sposób z jedna modyfikacją, czyli nie pakuję się w błoto i piach między Tucznem a Rusinowem.
Podsumowanie: 3 dni - 413km na siodełku, co dosłownie odcisnęło pewne brzemię :-) W przyszłym sezonie wybierając się na dłuższe wypady muszę zmienić siodełko na dłuższe.
Od dawna chodził mi po głowie wypad rowerem do mojego rodzinnego miasta. Ponieważ zostało mi jeszcze parę dni urlopu, więc udało się ten pomysł zrealizować. Rankiem wyruszam z Bydgoszczy pociągiem do Piły, skąd dalej ruszam już rowerem. Zaskakuje mnie już początek trasy, gdyż spodziewałem się trasy raczej płaskiej, a tu już po wyjeździe z Piły zaczynają się pagórki, na których dodatkowe obciążenie w postaci sakw przypomina o sobie na każdym podjeździe. Między Rusinowem, a Tucznem decyduję się na przejazd przez las aby uniknąć kilkukilometrowego odcinka na DK22, co okazuje się złą decyzją. Najpierw napotykam stary bruk, a następnie błoto i grząski piach. Piach z tylnego koła sypie mi się prosto w buty, a rower momentalnie staje się cały ubłocony. Wyjeżdżając z tego lasu wyglądam prawie jak po maratonie MTB. Jednak szybko się ogarniam i ruszam dalej betonową drogą do Tuczna, skąd dalej przyjemnym asfaltem docieram do Krępy gdzie czeka mnie przejazd szutrowym odcinkiem do Nowej Korytnicy. Ten docinek pozytywnie zaskakuje, gdyż szuter jest dobrze ubity i droga jest czarna, poza paroma kałużami przejeżdżam ten odcinek trzymając prędkość powyżej 20km/h. W N. Korytnicy ponownie zaczyna się asfalt, którym docieram do Niemieńska i wjeżdżam na drogę do Drawna, od tej pory jestem już na znajomych terenach i nie muszę już korzystać z pomocy GPS-a. Jadę dalej przez Drawno, za którym czeka mnie znowu seria zjazdów i podjazdów, mijam Choszczno za którym łapie mnie delikatny przelotny deszczyk jednak w mig wysycham w locie i przez Piasecznik kieruję się na Stargard. Wjeżdżam do miasta i pierwsze gdzie przystaje to na najlepsze w mieście lody włoskie przy Al. Żołnierza. Trasa szczególnie urokliwa w okolicach Drawieńskiego Parku Narodowego, o który otarłem się od północy między Krępą a Nową Korytnicą.
Zainspirowany dorocznym przejazdem rowerowym, organizowanym przez British Heart Foundation, w którym bierze udział 30tyś rowerzystów!! postanowiłem wybrać się właśnie w tym kierunku, tyle że w moim przypadku w obie strony ;-) Nie spodzdziewałem się tak dużych przewyższeń w drugiej połowie trasy. Generalnie zaraz za Gatwick, było non stop pod gore z gory, pod gore, z gory i tak w kółko. Umordowałem się masakrycznie.
Tutaj właśnie trzeba było się wdrapać około 2 km podjazdem o nachyleniu 10%, największy killer z jakim się do tej pory spotkałem.
114,18 - z samego rana byl Inowroclaw i drugie śniadanie pod teżnia. Ogólnie duzo piachu w Puszczy Bydgoskiej. Wiele odcinkow musialem prowadzic rower. Mimo to niezla srednia wyszla z tego wypadu (21, 61). Po powrocie posiłek, szybkie oliwienie lancucha i dalej w droge. Myślecinek - Fordon i do domu. Rekord dziennego przebiegu i czasu spędzonego na siodelku. Dziś wieczorem po raz pierwszy nie mam już ochoty pojeździc :)
Rower to mój styl życia ;-)
Co mnie kręci:
- dynamiczna jazda gravelem po szosach i szutrach.
- techniczna jazda krętymi singlami w terenie 29er'em.
- turystyka rowerowa, czyli jazda z sakwami i biwakowanie na łonie natury.