Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:413.48 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:13:58
Średnia prędkość:29.60 km/h
Maksymalna prędkość:58.50 km/h
Suma kalorii:6240 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:137.83 km i 4h 39m
Więcej statystyk

Kaszebe dojazd

Niedziela, 29 maja 2016 · Komentarze(1)
Kategoria Maratony
Kolano - Wieżyca - Kościerzyna

Wjazd chwilę po 5:00 rano. Odbiór pakietu startowego i przygotowanie do startu.

Kaszebe runda 2016

Niedziela, 29 maja 2016 · Komentarze(2)
Kategoria Maratony
Uczestnicy
Kaszebe Runda 2016

Mój drugi start w maratonie, ponownie w Kaszebe Runda na najdłuższym dystansie.
Jestem na miejscu chwilę po 6:00 rano, biuro zawodów jeszcze się organizuje.
6:15 odbieram pakiet startowy i ide na parking przygotować się do startu.
Po kwadransie dojeżdża Jarek i przywozi Syliwię jako niespodziankę dla Keto i Łukasza juniora.
Witamy się i przed siódmą ustawiamy w drugiej grupie startowej.
Startuje pierwsza grupa, obsługa notuje nasze numery i statruje nasza grupa.
Przez Kościerznę spokojnie, do rogatek jedziemy jedną grupą, na pierwszych zmarszczkach dokonuje się pierwsza selekcja i grupa dzieli się. Łukasz wystrzeliwuje do przodu, Jarek zostaje z grupką z tyłu, ja zostaje w środkowej z Keto. Jedziemy tak do Borska na pierwszy buftet, gdzie serwują jajecznicę na maśle, naleśniki, kawę oraz ciasto drożdżowe z owocami. Keto odpuszcza bufet i leci dalej, ja zjeżdzam, po chwili dojeżdza Jarek.
Posilamy się, chwilę rozmawiamy i ruszamy w dalszą trasę we dwóch. W takim dwuosobowym składzie przejedziemy praktycznie całą resztę maratonu.
Kolejny bufet w Leśnie odpuszczamy jadąc dalej i rozmawiając po drodze. Utrzymujemy tempo w okolicy 30km/h. Zatrzymujemy się w Lasce na kawie i cieście. Po krótkim postoju posileni ruszamy w dalszą drogę przez Asmus, Drzewicz i Swornegacie.
Po odbiciu na północ w kierunku Bytowa formuje się kilkuosobowa grupka i dotychczasowe tempo wzrasta. Dobra kolarska robota, wymieniamy się na zmianach. W pewnym momencie orientuję się zostało nas tylko dwóch, a Jarek został z tyłu. Odpuszczam gościa z którym wymienialiśmy się na zmianach i zwalniam tempo, aby Jarek doszedł abyśmy razem zjechali na buftet z ciepłym posiłkiem.
Na bufecie podobnie jak w poprzednim roku do wyboru ryż z kurczakiem lub warzywami.
Zjadamy swoje porcje, toaleta i zbieramy się w dalszą drogę. O 11:22 SMS od Sylwii, że KETO wysłał wiadomość o 10:27 że jest na obiedzie i że jadą z Łukaszem osobno. Wychodzi na to, że Keto jest niecałą godzinę przed nami, Łukasz jeszcze dalej. Pocisneli koksy. :-)
Dalsza część trasy to coraz więcej coraz dłuższych podjazdów. Robi się coraz cieplej, licznik pokazuje już 28oC, słońce pali w kark, zapasu wody w bidonach wyczerpują się, a przed nami wymagające podjazdy przed i za Studzienicami. Po odbiciu na wschód boczny wiatr zmienia się na czołowy. Ponownie dobra kolarskia robota na zmianach, jednak u mnie pojawiają się pierwsze kryzysy, stopy bolą, kręci się cieżko i Jarek wiedzie prym na prowadzeniu.
Kolejny bufet w Półcznie tutaj pączki, lemoniada, kawa, lody. Spotykam kolegów z pracy z dystansu 125km, witamy się, chwilę rozmawiamy. Dopijam kawę gdy widzę, że chłopaki ruszają na trasę. Zachęcam Jarka, aby również ruszyć, bo będzie szansa pojechać w większej grupce. Zanim się zebraliśmy chłopaki odjechali, wyrwałęm do przodu, Jarek trochę został, pomysłałęm że zanim zformujemy grupę Jarek spokojnie dojedzie. Jak się okazało chlopaki nie wykazali chęci, na jazdę grupą, a mnie na ostatnich kilometrach ta pogoń kosztować będzie poważny kryzys.
Zostajemy ponownie z Jarkiem sami, jedziemy rozmawiając, co z mojej strony ogranicza się raczej do krótkch odpowiedzi. Na jednym z pojazdów Jarek mi odchodzi, czuję, że jak teraz puszczę mu koło to już nie dojdę go.
Zaciskam zęby i ręce na klamkach, staję w pedałach, oczy zachodzą mi mgłą, ból głowy powodowany zmęczeniem nasila się. Z oddali widzę tylko Jarka koło, które jest na tą chwilę jedynym moim celem, nic innego nie jest ważne, tylko dojechać. Udaje mi się dość chyba na zjeździe, zupełnie nie pamiętam kiedy i w którym miejscu.
Zaczynam niecierpliwie przełączać licznik między kadencją i przjechanymi kilometrami, aby ocenic ile jeszcze do końca? W nogach już 168km (nie licząć dojazdu) czyl niecałe 30km do mety. Mam już wyraźnie dość, wychodzą braki formy spowodowane częstymi wyjazdami służbowymi i zdecydowanie mniejszą ilościa wykręconych kilometrów w ostatnich miesiącach. Na ostatnich kilometrach nieco wracają siły, ostatni podjazd pod wiadukt kolejowy w Kościerzynie, odwracam się i widzę, że Jarek trochę został, zwalniam aby doszedl, pracowaliśmy razem całą trase, więc i wjazd na metę musi być razem.

META - czas 7h 30m 03s - 30 min słabiej niż rok temu, forma sporo słabsza jak i prawie cała trasa przejechana w duecie niż w kilkuosobowej grupie.
Dojazd na Rynek, dekoracja i buziak od moich dziewczyn, które czekały na mnie na mecie. Dziękuje wam bardzo, że byłyście ze mną.
Specjalne podziękowanie dla Sylwii za doping SMSowy.
Wielkie dzięki dla Jarka za dobre zmiany, dyktowanie tempa i motywowanie.
Za rok mam nadzieję powtórzymy - Kaszebe jednak uzależnia.

Kaszebe Runda 2015

Niedziela, 31 maja 2015 · Komentarze(4)
Kategoria Maratony, 150-200
Kościerzyna - Olpuch - Borsk - Wiele - Lubnia - Leśno - Laska - Drzewicz - Swornegacie - Lipnica - Rekowo - Udorpie - Ugoszcz - Studzienice - Półczno - Sulęczyno - Klukowa Huta - Stężyca - Koscierzyna

Pobudka wcześnie rano 3:15 i o 4:00 wyjazd z kolegami z pracy spod Maca przy Św. Trójcy. Mimo tego, że położyłem się wcześnie po 22:00 to dość długo kręciłem się zanim zasnąłem. Wstałem jednak bez problemów. Poranek bardzo zimny jedynie 6oC, więc ubieram się w 3 warstwy + wiatrówka.
Do Kościerzyny dojeżdżamy zgodnie z planem krótko przed 6:30 o tej godzinie otwiera się biuro rejestracji.
Na miejscu jest już Keto, jak się okazuje dojechał kila minut przed nami wyprzedzając nas na trasie. Rejestruje się w biurze pobieram pakiet startowy i szykuję się do startu, w momencie kiedy jestem gotowy podjeżdża Keto mówiąc, że jedzie ustawiać się w sektorze startowym, wiec zbieram się, ustawiamy się w drugiej 15 osobowe grupce i startujemy w odstępie 2 minutowym od poprzedzającej grupy.
Od początku szarpane tempo z licznika rzadko schodzi poniżej 30km/h, podobno to norma i po pierwszych podjazdach następuje selekcja na grupki jadące zbliżonym tempem, jednak tutaj cały czas wszyscy trzymamy się razem. Po drodze zgarniamy parę poziomek, które odpadły od pierwszej grupy. Zaskakujące było dla mnie, że goście na poziomkach byli w stanie utrzymać tempo ponad 30km/h w grupie włączając w to podjazdy!
Na asfalcie pojawiają się litery B, czyli bufet. Myślę sobie - no będzie chwila żeby złapać oddech i coś przegryźć. W końcu Keto mówił, że wszyscy nastawiają się na lokalne specjały.
Rano zjadłem jedynie zestaw w Macu około 4:00 i przed startem jedna kanapkę licząc, że do pierwszego bufetu starczy.
Dojeżdżamy do pierwszego bufetu w Borsku a tu zdrada! mijamy bufet i gnamy dalej!
Dobrze, że żonka namówiła mnie abym wziął parę batoników zbożowych, które jak się później okaże skutecznie ochroniły mnie przed "odcięciami prądu".
Za Wielem na podjazdach grupka się rozrywa, jako że jechałem na tyle stawiki to zostaję i ja, próbuję wyjść z grupy i nadgonić czoło grupy ale na otwartej przestrzeni zmaganie z prawie czołowym wiatrem kosztuje mnie to sporo sił i na kolejnym podjeździe grupka którą zostawiłem z tyłu mnie dochodzi. Wjeżdżamy do lasu, więc wiatr nie jest już problemem więc mogę podgonić, wychodzę na czoło i w końcu udaje mi się posklejać grupę i dobić do czołówki.

Maratonowa lekcja nr #1 - nie zostawaj w tyle grupy, bo w przypadku rozerwania grupy stracisz kontakt z czołówką.

Dojeżdżamy do bufetu w Leśnie, gdzie raczymy się chlebem ze smalcem, pasztecikami, drożdżówkami i ciastem. Do tego kawa i woda z miodem i mięta - rewelacja!. Posilamy się, chwilę rozmawiamy. Do wyjazdu przygotowuje się grupka która zajechała przed nami, na pierwszy rzut oka widać, że ostro cisną, bo maszyny konkretne. Ktoś z nich rzuca ... "Zabiera się ktoś z nami?" Na co odpowiadam: "Nie jeżdżę z gośćmi, którzy mają tak małe kasety" ;) Co wywołuje salwę śmiechu.

Lecę jeszcze do toalety, po chwili wracam ... rozglądam się i widzę, że Keto z grupką już wyruszyli, a wlaśnie zbiera się ostatni kolega na S-Worksie również Bydgoszczanin z naszej grupy i nawołuje mnie, żeby się zabierać. Niestety muszę jeszcze uzupełnić bidon więc zostaję sam.
Szybko się zbieram mając nadzieję, że dogonię, ale gdy po wyjeździe z Leśna na szosie daleko w oddali widzę jedynie kolegę który wyruszył chwile przede mną, ciągnę jeszcze chwilę lecz widząc, że dystans się nie zmniejsza odpuszczam i jadę dalej tempem turystycznym czekając aż dojdzie mnie jakaś większa grupka z która się zabiorę.

Maratonowa lekcja nr #2 - w pojedynkę grupy nie dogonisz.

Jadę tak do kolejnego bufetu Lasce gdzie zjeżdżam zajadam pączki ciasto popijam kawą oraz uzupełniam bidon.
Ledwie wyruszyłem w dalsza drogę dochodzi mnie spora grupa z którą zabieram się w pościg. Grupka ciśnie mocno w okolicach 32-36km/h po dziurawym odcinku drogi, gdy nawierzchnia ulega poprawie tempo momentalnie wzrasta do 38km/h.
Wjeżdżamy do Drzewicza i cały czas jedziemy w okolicach 38km/h, przelatujemy przez Swornegacie zwalniając w okolice 28-30km/h na podjazdach. Wyjeżdżamy na otwarte przestrzenie i tempo spada do 26km/h za sprawą czołowego wiatru, jest chwila aby złapać oddech. Nie na długo jednak, na kolejnym dużym skrzyżowaniu następuje nawrót ponad 90o wiatr już nie przeszkadza i grupa rozkręca się w okolice 40-42km/h ... przesuwam się na koniec stawki i sięgam po batonika, zdając sobie sprawę, że w takim tempie może zaraz braknąć paliwa. Konsumpcja powoduje, że nie oddycham w pełni i zaczyna mi brakować powierza ... widząc większy podjazd przed sobą podupada mi zapał i na podjeździe odpadam od grupy i znowu jadę tempem turystycznym.
Dochodzi o mnie zawodnik sporego wzrostu, który wcześniej odpadł od tej samej grupy i dalej jedziemy razem. Chwile wiozę się na kole aby wyrównać oddech i po chwili jedziemy obok siebie rozmawiając.
Kolega mówi, że głownie jeździ na MTB, a szosę kupił bo sąsiad namówił, ale teraz przerzucił się na triatlon i więcej biega :-)
Nie nagadaliśmy sie za wiele, bo zaraz dojeżdżamy do bufetu w Lipnicy. Przed bufetem widzę znajome rowery ... wchodzę do środka gdzie siedzi bydgoska grupa: Keto, Marcin, Adam i [nie pamiętam imienia kolegi na S-Worksie] siedzą przy stole i z tego co widać dopiero dostali posiłek. Pytam czy długo już siedzą? Na co mówią, że zaledwie kilka minut.
Na tym bufecie ciepły posiłek - makaron z mięsem, który wyraźnie stawia mnie na nogi. Wizyta w WC - tym razem koledzy poczekali i z bufetu wyruszamy razem. Tempo jak stwierdziłem "ludzkie" troche ponad 30km/h o ile dobrze pamiętam momentami 34-35km/h. Zjeżdżamy kilka kilometrów przed Bytowem z DW 212 na Studzienice gdzie zaczyna się odcinek najbardziej najeżony podjazdami. Niektóre są na prawdę wymagające i grupka nieco nam się rozrywa. Tutaj mocno w kość dostają Adam i Marcin, którzy zostają z tyłu stawki i dojeżdżają dopiero, gdy zatrzymujemy się na bufecie w Półcznie, gdzie robimy nieco dłuższy postój.
Na bufecie sporo ludzi, w tym miejscu łączą się wszystkie 3 dystanse 225,125 i 65. Na bufecie słodkości - pączki, ciasto, lody i woda z miętą. Zasiadamy przy stołach trochę rozmawiamy i decydujemy, że skoro zostało już jedynie około 40km to ciśniemy prosto do mety.
Wyruszamy i pagórki nie odpuszczają przez kolejne dobre 20km.

Grupka ponownie się rozrywa i zostajemy we trzech z Keto i kolegą na S-Worksie, który widząc mnie podjeżdżającego na stojąco mówi, że nie ma już siły wstawać na podjazdach.
Na ostatnie kilometry zostajemy z Keto we dwóch. Keto dyktuje ostre tempo powyżej 35km/h, na zjazdach puszczam się pierwszy, ale orientuje się, że Keto nie łapie mi koła i nieco odjeżdżam, jednak na podjazdach Keto szybko dochodzi i do mety gnamy razem, a właściwie to wiozę się na kole, lawirując miedzy samochodami i innymi uczestnikami, którzy długim rzędem jadą prawą stroną pasa. Nierzadko wyprzedzamy również samochody, które jada w rządku nie mogąc wyprzedzić długiego sznura rowerzystów.
Na lotną metę wpadamy z czasem brutto 7:00:28 sek.


Maraton uważam, za udany. Obyło się bez większych kryzysów, odpadnięcie z grupy "harpaganów" było jednak dobra decyzją, bo udało się zachować siły do samego końca. Jak się okazuje patrząc na profil trasy odcinek, gdzie grupa tak gnała, po wjeździe na DW212 piął się cały czas pod górę, dlatego pewnie tak ciężko było utrzymać się w grupce, pojawiły się też wtedy myśli ... "na co mi to było" ;-)

Podziękowania dla kolegów z grupy, a szczegolnie dla Keto za wspólną jazdę i prowadzenie do samego końca.