Standardowo do i z pracy. Po pracy podchodząc do roweru widzę kapcia w tylnym kole. Wymiana dętki na parkingu skutkuje tym, że spotykam dwóch kolegów z pracy którzy właśnie też wracają rowerami w moją stronę. Razem w trójkę szybkim tempem przejeżdżamy przez miasto, na Szybińskiej odłączam się i dojeżdżam do domu.
Z pracy do domu po fotelik i z żonsią odbrać córcie z przedszkola. W sakwie żonkowego Unibike Visiona już czekał obiad, który został skonsumowany w formie pikniku na kocu w parku nad kanałem. Uwielbiam takie plenerowe rodzinne popołudnia.
Popołudniowa trasa. Ostatnio Google załadował street view dla całej Polski, dzięki czemu można przyjrzeć się asfaltowi w praktycznie dowolnym miejscu. Faktycznie fajne odcinki asfaltowe są na w okolicach rynny byszewskiej, ruch na szosach znikomy, a smaczku dodaje mnogość zjazdów i podjazdów. Dawno nie jechałem tak fajnej trasy, generalnie okolica znana, ale większość trasy jechałem nieznanymi mi szosami. Szczególnie wschodnią część pętli do Sośna przez Łąsko Wielkie mogę polecić miłośnikom szosy. Po 70km nieźle się już rozkręciłem i do samej Bydgoszczy średnia wzrosła z 26,1 do 27,6km/h.
Najpierw na Wyspę Młyńską na rodzinny piknik, później ucieczka od miejskiego zgiełku nad Kanał Bydgoski na nasz ulubiony plac zabaw przy Kanale w okolicach Mińskiej.
Ostatnio naszła mnie myśl, że mam dobrze zjeżdżone północne i zachodnie rubieże Kuj-Pomu, a słabo południe czyli właśnie Kujawy. Jako cel obrałem miejsce gdzie jeszcze nie byłem, czyli Pakość z główną atrakcją czyli Kalwarią Pakoską zwaną jako Kujawska Jerozolima. Trasa wybrana tak aby nie wracać tą samą trasą tylko zrobić pętlę dzięki czemu będzie można zobaczyć więcej nowych nieznanych miejsc. Już od Brzozy na wojewódzkiej 254-ce sporo ciężarówek, asfalt w nie najlepszym stanie oraz ciągłe omijanie dziur powodowały nieprzyjemny stres podczas jazdy. W Łabiszynie odbijam na zupełnie boczne drogi aby pozbyć się towarzystwa wspomnianych ciężarówek. Niestety pierwsze km-y od Ojrzanowa prawie po Mamilicz w tak fatalnym stanie, że wszystkie moje stawy czują to o koła. Dalej już lepiej przejeżdżam przez Wojdal oglądając kopalnie kruszywa i w tym momencie mnie olśniewa, że to właśnie okoliczne kopalnie i cementownie odpowiadają za tak wzmożony ruch ciężarówek w tych okolicach. Docieram do Pakości gdzie oglądam park kalwarii oraz posilam się i uzupełniam zapasy wody.
Wybieram znowu drogi wojewódzkie w nadziei na dobry asfalt, do Barcina jest idealny, ale oczywiście znowu męczy mnie towarzystwo ciężarówek. Od Barcina do Łabiszyna asfalt znowu kiepski, ale tutaj odbijam na dobrze znany mi odcinek Łabiszyn - Rynarzewo i świetnej nawierzchni. Ponieważ jestem szosówką nie mogę skrócić drogi przez śluzę Dębinek do Przyłęk dlatego jadę przez Rynarzewo do DK5. W Zamościu idiota spieszący się i wyprzedzający mnie na moście widząc nadjeżdżające auto z naprzeciwka przyciska mnie do krawężnika. Dalej jadę już wygodnym poboczem i wskakuję na drogę serwisową przy S5, która prowadzi mnie przez Trzciniec do domu.
W planach miała być II setka AD 2013, lecz plany pokrzyżował deszcz. Prognozy w sumie sprawdziły się, jednak wyjeżdżając miałem nadzieje, że ten deszcz to jedynie niewielkie przelotne opady, wbrew temu co pokazuje mapa radarowa ;-) Utwierdziły mnie w tym przekonaniu kamery GDDKiA pokazujące brak opadów na zachód od Bydgoszczy. Do Łochowa jadę terenowo dobrze znanym mi lasem, w Potulicach objeżdżam pałac i jak już wracam na szosę to zaczyna padać, deszcz towarzyszy mi aż do samego końca.
Trakt rowerowy między Nakłem a Paterkiem (przy szosie stoi znak zakazu jazdy rowerem) i na końcu niespodzianka! Nie wiem jaki to ma cel, ale pewnie projektant nawet nie umie na rowerze jeździć. Krew mnie zalewa jak się buduje takie g... i zakazuje jazdy szosą.
Do tej pory każdego roku wiosną odwiedzałem Toruń, a następnie Chełmno. Tego roku zima trwała długo, już prawie maj, a ja ciągle nie miałem odwiedzonych swoich koronnych wiosennych celów. Dlaczego nie zrobić obu za jednym razem? Szczególnie, że prognoza byłą na ponad 20oC.
Najpierw dobrze znaną mi trasą do Chełmna - jedna z moich ulubionych.
Między Chełmnem a Toruniem męczył mnie na otwartych przestrzeniach wiatr. Po wyjeździe z Torunia klasyczny w-morde-wind, na szczęście większość trasy wiedzie lasem, który dawał znaczną ulgę. Kończąc sikstop przed Złą Wsią śmignął mi biker na góralu, doszedłem go po paru km i w jego cieniu dojechałem do Bydgoszczy. Muszę przyznać, że dobre miał tempo i ogólnie gość kawał byka dzielnie walczył z wiatrem. Ja mając w nogach przeszło 120km już zamulałem. W Fordonie spotkanie z rodziną obiad, później dziewczyny jeszcze na szybką wizytę u koleżanki żonsi, a ja do domu na upragniony prysznic i Leszka ;-)
Muszę przyznać, że w końcu się trochę najeździłem i trochę ujechałem :D
GPS odpaliłem dopiero w Myślu a wyłączyłęm w Fordonie, więc ślad niepełny.
Do pracy standardem. Powrót przez las Gdański. Ze ścieżki leśnej za unijne miliony niewiele zostało. Szczerze mówiąc nieduża różnica między tą ścieżka a leśnym duktem. Jak dla mnie dramat, za te kila mln można by całe miasto pasami rowerowymi obmalować.
Rower to mój styl życia ;-)
Co mnie kręci:
- dynamiczna jazda gravelem po szosach i szutrach.
- techniczna jazda krętymi singlami w terenie 29er'em.
- turystyka rowerowa, czyli jazda z sakwami i biwakowanie na łonie natury.