Dzień 2 – Mazury bunkrami i wojenną historią stoją ale i ludźmi dobrego serca.
Piątek, 16 sierpnia 2013
· Komentarze(1)
Kategoria Wyprawa
Pilec – Święta Lipka – Kętrzyn – Gierłoż – Radzieje - Sztynort – Mamerki – Leśniewo Dolne – Stawki – Węgielsztyn
Obudziwszy się bladym świtem, gdy tylko słońce swój blask na niebo wylewa, za przygotowanie posiłku się zabieram w międzyczasie obozowisko zwijając. Najedzony do syta objuczywszy rumaka sakwami ruszam ku warowni w Kętrzynie po drodze sanktuarium w Św. Lipce mijając.
Osada Kętrzyn zachwyca ogromem Bazyliki św. Jerzego oraz zamczyskiem na dziecińcu którego spotykam grupę pobratymców podobnie jak ja na rumakach podróżujących. Jak się okazuje uczestników zlotu, o którym imć KarolXII telefonując wspominał co by takowy odbywał się na tych ziemiach.
Gdy mury zamkowe podziwiałem mości szacowny Pan Irek z grodu Wrocław nad Odrą drobnej postury z siwą krótko strzyżoną brodą o nader przyjaznym mocno opalonym obliczu, zdradzającym wiele kilometrów na rumaku przebytych zauważa, że nasze rumaki z tej samej stajni Biria pochodzą. Gawędzimy dłuższą chwilę o rumakach oraz o wojażach dalekich. Wymieniwszy uprzejmości, skłoniwszy się sobie nisko dalej ruszam w drogę ku wojennej twierdzy zwanej Wilczym Szańcem w Gierłoży. W drodze niezliczoną ilość jeźdźców spotykam, rekreacyjnych jak i tych dalej podróżujących rumakami wcale nie mniej objuczonymi. Z każdym mijanym gest uprzejmości bądź uśmiech wymieniam.
Dotarłszy do kwatery wojennej, z rozkazu niejakiego Hitlera wodza III Rzeszy Niemieckiej w latach czterdziestych XX wieku wzniesionej z betonu i żelaza o ścianach na 6 metrów grubych. Uiściwszy opłatę wjazdową wysokości piętnastu talarów zwiedzanie rozpoczynam. Przewodnika nająć jednak się nie decyduję, gdyż ten za usługę swoją pięćdziesiąt talarów woła. Zanim większa grupa zorganizować się zdoła czasu czekać u mnie nie ma. Przysłuchuję się zatem to jeden to innej grupie przez przewodnika prowadzonej, którzy to przewodnicy sekrety tego miejsca oprowadzanym zdradzają.
Schrony powysadzane przez wycofujących się wojaków niemieckich, a i po innych budowlach jedynie fundamenty pozostały. Jest i miejsce gdzie nieudany zamach na wspomnianego wodza miał miejsce, przez płk. von Stauffenberga inicjowany. Zdarzenia te przedstawione w fabularnej formie zostały w dziele kinematografii amerykańskiej pod tytułem „Walkiria”.
Kolejne miejsce na mym szlaku to kwatera szefa kancelaryi Rzeszy Hansa Lammersa. Miejsce dobrze w lesie gęstym ukryte dostępne trudno i w odszukaniu niełatwe. Jednak wysiłki me odpłaciły i bunkry odnalezione zostały. Jeden z nich w stanie nienaruszonym drugi siłą niszczycielską trotylu wysadzony.
Dalej odwiedzam byłe posiadłości ziemskie szlachetnego rodu von Lehndorff, który to 400 lat tu gospodarzył, a i w przyjaźni z biskupem mazurskim jego świątobliwością Ignacym Krasickim był. Czas i natura bez litości najmniejszej w ruinę powili dwór obraca, a ten kto w posiadaniu jego obecnie skarbiec musi mieć pusty, bo z siłami natury walkę póki co przegrywa.
Kolejne bunkry będące w zainteresowaniu mym to kompleks Mamerki - kwatera wojsk lądowych była. Zaiste jest, że powody są nieznane dlaczego też bunkry te jako jedyne zniszczone trotylem nie zostały kiedy wojakom wycofać się przed sowietami przyszło.
Dalej moja droga wzdłuż Kanału Mazurskiego wiedzie i do dziś nie wiadome mi jest co mną kierowało by miast drogi bitej, chodź nieco okrężnej wzdłuż kanału się udać. Ścieżka ta z singletracka szybko przerodziła się w zarośla dzikie, któremi czasem komuś chadzać przyjdzie. Niełatwa to przeprawa była mając na uwadze, że rumak bagażem obciążony, a chaszcze po szyje, do tego błoto i powalone konary nader często przeszkodą mi stawały, zmuszając do rumaka przenoszenia. Gdzieś pewnie około połowy drogi myśl o powrocie mnie naszła, ale pomyślał ja sobie, że skoro tak daleko dotarł to czy wracać czy dalej iść droga taka sama będzie. Jak żem pomyślał tak żem poczynił, kląć niejednokrotnie siarczyście, a i matki tych co te chaszcze wydeptali, dając złudę ścieżki leśnej, lżyć niejednokrotnie mi przyszło.
Dotarłszy finalnie do kanału zakończenia oczom moim ukazała się wyczekiwana śluza znak niemieckiej ‘gapy’ mająca.
Ubłocony i pokrzywami solidnie wypieszczony po tej przeprawie dotarłem nad brzeg jeziora Mamry, gdzie to pomost i mała plaża przez ludzi miejscowych jest urządzona. Okazało się to być dobre miejsce do kąpieli i rumaka obmycia z błota, co czyniąc napotkałem mieszkańca ziem okolicznych, który to dobrodziejem mi się być okazał o dobroci serca nieprzeciętnej. Na imię miał Waldek, choć wołali go Waldi. Podczas gawędy okazało się, że matka jego a moje dwie babki z tych samych kresowych ziem pochodzą. Waldi poproszony o wskazanie miejsca na obozowisko, bądź takiego miejsca użyczenie zaproponował mi dach nad głową na noc najbliższą. Zaiste to powiadam wam, takich ludzi może i ze świeca trza szukać, ale pewnikiem stoi, że są tacy ludzie jeszcze na tym świecie co na wskroś moje serce raduje.
MAZURSKIE FOTY
Obudziwszy się bladym świtem, gdy tylko słońce swój blask na niebo wylewa, za przygotowanie posiłku się zabieram w międzyczasie obozowisko zwijając. Najedzony do syta objuczywszy rumaka sakwami ruszam ku warowni w Kętrzynie po drodze sanktuarium w Św. Lipce mijając.
Osada Kętrzyn zachwyca ogromem Bazyliki św. Jerzego oraz zamczyskiem na dziecińcu którego spotykam grupę pobratymców podobnie jak ja na rumakach podróżujących. Jak się okazuje uczestników zlotu, o którym imć KarolXII telefonując wspominał co by takowy odbywał się na tych ziemiach.
Gdy mury zamkowe podziwiałem mości szacowny Pan Irek z grodu Wrocław nad Odrą drobnej postury z siwą krótko strzyżoną brodą o nader przyjaznym mocno opalonym obliczu, zdradzającym wiele kilometrów na rumaku przebytych zauważa, że nasze rumaki z tej samej stajni Biria pochodzą. Gawędzimy dłuższą chwilę o rumakach oraz o wojażach dalekich. Wymieniwszy uprzejmości, skłoniwszy się sobie nisko dalej ruszam w drogę ku wojennej twierdzy zwanej Wilczym Szańcem w Gierłoży. W drodze niezliczoną ilość jeźdźców spotykam, rekreacyjnych jak i tych dalej podróżujących rumakami wcale nie mniej objuczonymi. Z każdym mijanym gest uprzejmości bądź uśmiech wymieniam.
Dotarłszy do kwatery wojennej, z rozkazu niejakiego Hitlera wodza III Rzeszy Niemieckiej w latach czterdziestych XX wieku wzniesionej z betonu i żelaza o ścianach na 6 metrów grubych. Uiściwszy opłatę wjazdową wysokości piętnastu talarów zwiedzanie rozpoczynam. Przewodnika nająć jednak się nie decyduję, gdyż ten za usługę swoją pięćdziesiąt talarów woła. Zanim większa grupa zorganizować się zdoła czasu czekać u mnie nie ma. Przysłuchuję się zatem to jeden to innej grupie przez przewodnika prowadzonej, którzy to przewodnicy sekrety tego miejsca oprowadzanym zdradzają.
Schrony powysadzane przez wycofujących się wojaków niemieckich, a i po innych budowlach jedynie fundamenty pozostały. Jest i miejsce gdzie nieudany zamach na wspomnianego wodza miał miejsce, przez płk. von Stauffenberga inicjowany. Zdarzenia te przedstawione w fabularnej formie zostały w dziele kinematografii amerykańskiej pod tytułem „Walkiria”.
Kolejne miejsce na mym szlaku to kwatera szefa kancelaryi Rzeszy Hansa Lammersa. Miejsce dobrze w lesie gęstym ukryte dostępne trudno i w odszukaniu niełatwe. Jednak wysiłki me odpłaciły i bunkry odnalezione zostały. Jeden z nich w stanie nienaruszonym drugi siłą niszczycielską trotylu wysadzony.
Dalej odwiedzam byłe posiadłości ziemskie szlachetnego rodu von Lehndorff, który to 400 lat tu gospodarzył, a i w przyjaźni z biskupem mazurskim jego świątobliwością Ignacym Krasickim był. Czas i natura bez litości najmniejszej w ruinę powili dwór obraca, a ten kto w posiadaniu jego obecnie skarbiec musi mieć pusty, bo z siłami natury walkę póki co przegrywa.
Kolejne bunkry będące w zainteresowaniu mym to kompleks Mamerki - kwatera wojsk lądowych była. Zaiste jest, że powody są nieznane dlaczego też bunkry te jako jedyne zniszczone trotylem nie zostały kiedy wojakom wycofać się przed sowietami przyszło.
Dalej moja droga wzdłuż Kanału Mazurskiego wiedzie i do dziś nie wiadome mi jest co mną kierowało by miast drogi bitej, chodź nieco okrężnej wzdłuż kanału się udać. Ścieżka ta z singletracka szybko przerodziła się w zarośla dzikie, któremi czasem komuś chadzać przyjdzie. Niełatwa to przeprawa była mając na uwadze, że rumak bagażem obciążony, a chaszcze po szyje, do tego błoto i powalone konary nader często przeszkodą mi stawały, zmuszając do rumaka przenoszenia. Gdzieś pewnie około połowy drogi myśl o powrocie mnie naszła, ale pomyślał ja sobie, że skoro tak daleko dotarł to czy wracać czy dalej iść droga taka sama będzie. Jak żem pomyślał tak żem poczynił, kląć niejednokrotnie siarczyście, a i matki tych co te chaszcze wydeptali, dając złudę ścieżki leśnej, lżyć niejednokrotnie mi przyszło.
Dotarłszy finalnie do kanału zakończenia oczom moim ukazała się wyczekiwana śluza znak niemieckiej ‘gapy’ mająca.
Ubłocony i pokrzywami solidnie wypieszczony po tej przeprawie dotarłem nad brzeg jeziora Mamry, gdzie to pomost i mała plaża przez ludzi miejscowych jest urządzona. Okazało się to być dobre miejsce do kąpieli i rumaka obmycia z błota, co czyniąc napotkałem mieszkańca ziem okolicznych, który to dobrodziejem mi się być okazał o dobroci serca nieprzeciętnej. Na imię miał Waldek, choć wołali go Waldi. Podczas gawędy okazało się, że matka jego a moje dwie babki z tych samych kresowych ziem pochodzą. Waldi poproszony o wskazanie miejsca na obozowisko, bądź takiego miejsca użyczenie zaproponował mi dach nad głową na noc najbliższą. Zaiste to powiadam wam, takich ludzi może i ze świeca trza szukać, ale pewnikiem stoi, że są tacy ludzie jeszcze na tym świecie co na wskroś moje serce raduje.
MAZURSKIE FOTY